czwartek, 22 września 2011

weź i ją obejmij!

Zadałam sobie pytanie, czy chce mi się jeszcze podróżować po dalekim świecie. Co mnie nadal przyciąga, a czym jestem zmęczona?
Czuję się szczęściarą, że mam za sobą kilka niezapomnianych wypraw i pewnie niejedna przede mną!

Najpiękniejsze miejsce w jakim byłam to krystaliczna Roraima - góra tepui. Choć minęło już kilka lat, od kiedy dotykałam tego księżycowego raju, przepełnia mnie magia tamtej wyprawy. Do dzisiaj wibruje w moim ciele ścieżka żywego zapisu, do dzisiaj płynie do mnie miłość tej góry.
Bez wątpienie są na Ziemi miejsca, w których chcę się jeszcze znaleźć. Choć teraz nie wiem, które to są! Może jakaś jaskinia?

Z tych wspomnień i zadumania pojawiło się doświadczenie, którym mam ochotę się podzielić. Po części jest to zasługa jogi, która w ciało wprowadza skupienie i medytację - rodzaj uważności, dzięki której moja intuicja wpada na fajne pomysły.

A więc leżę sobie na wałku do jogi, otwieram klatkę piersiową, (to chyba jeden z wariantów savasany) rozkładam ręce na boki i… wywołuję z pamięci głos Kasi, mojej cudownej instruktorki: „unieś ręce nad podłogę, na kilka centymetrów i poczuj jakbyś trzymała w ramionach kulę ziemską; pozwól teraz aby jej ciężar spłynął na twoje ciało” i…

pod tym ziemskim ciężarem moje ręce opadły. Dotknęłam… lewe ramię zanurzyłam w Atlantyku, poczułam prądy na skórze, ciepłe i zimne, decydowałam czy chcę głębiej zanurzyć się w chłodnej toni, czy grzać się od słońca na lustrze wody. Obserwowałam przepływające pod moją pachą duże ryby, buszujące tuż pode mną rekiny, delfiny, które skakały przez ramię i trącały mnie swoimi nosami. Przedramię znalazło się w Amazonii, zapadłam się w buszu, nasycałam wilgocią tropiku. Pozwoliłam podrapać się małpom, drasnąć pazurem pumie, owinąć się wokół nadgarstka wężowi. Moje palce zaś dotykały szczytów, dolin i pustkowia andyjskich gór. W wyobraźni, która pracowała na najwyższych obrotach moje ciało było tak długie, że mogłam znaleźć się gdziekolwiek pragnęłam być. Czułam się bezpieczna. Wiedziałam, że gdziekolwiek teraz dotknę, nic złego mi się stać nie może, przytulałam Ziemię. Skierowałam uwagę na prawą stronę. Poczułam chłód pustynnej nocy i upał słońca w zenicie. Piasek i wiatr zasypywały i odkrywały moje ciało na przemian. Wylądowałam w wysuszonym korycie rzeki, ułożyłam w nim swoją rękę, przylgnęłam do dna, czułam pod skórą spękaną ziemię, głód, rozpacz i...miłość. Skupiłam się jak mogłam najmocniej, żeby z mojego ciała popłynęła teraz miłość, na wszystkie kierunki, wszędzie tam gdzie stykałam się z Ziemią, wszędzie tam gdzie jej dotykałam. Popłynęła swobodnie. Po policzkach popłynęły wtedy łzy wzruszenia. Nie mogłabym sobie wyobrazić piękniejszego spotkania z Matką Ziemią. Mało mi było jeszcze! Oparłam przedramię o himalajskie szczyty. Pod skórą czułam jak topnieje śnieg, ale nie było mi wcale zimno, ześlizgnęłam się niżej i sól osiadła jak szron na stojących dęba włoskach. Po mojej dłoni przeszedł się samotny tygrys sumeryjski. Nawet nie drgnęłam, żeby tylko się nie spłoszył. I wydłużałam swoją dłoń jak tylko mogłam najdalej, aby tak lazł i lazł po moim ciele. Głowę i stopy wsparłam o bieguny. Brzuchem dotknęłam mchu w lesie, piersi zanurzyłam w rzece…było mi dobrze, po prostu. Przytuliłam się do całej Ziemi i całą Ziemię przytuliłam do siebie.

Wymiana energii miłości z Ziemią jest zjawiskiem uzdrawiającym. Wzajemnie uzdrawiającym.
Wybierz się w taką podróż. Ja teraz wracam obejmować Ziemię. Kochać ją. Buszuję po przeróżnych zakątkach. Dzięki wyobraźni – sugestywnie i namacalnie.
Bo męczy mnie latanie samolotami.